Info
Ten blog rowerowy prowadzi Robert z Poznania. Ma przejechane 6736.30 kilometrów w tym 650.20 w terenie. Jeździ z prędkością średnią 21.06 km/h i wcale się tym nie chwali.KONTAKT
GG 1110061
Email: robert (@) zabel.pl
Więcej o mnie.
Moje rowery
Archiwum bloga
- 2011, Marzec1 - 4
- 2011, Luty3 - 17
- 2010, Lipiec1 - 3
- 2010, Czerwiec3 - 4
- 2010, Maj5 - 16
- 2010, Kwiecień3 - 6
- 2010, Marzec10 - 8
- 2010, Luty34 - 27
- 2010, Styczeń40 - 18
- 2009, Grudzień1 - 1
- 2009, Październik6 - 0
- 2009, Wrzesień26 - 5
- 2009, Sierpień25 - 13
- 2009, Lipiec28 - 0
- 2009, Czerwiec27 - 5
- 2009, Maj30 - 2
- 2009, Kwiecień20 - 2
Dane wyjazdu:
86.00 km
86.00 km teren
05:45 h
14.96 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Felt Q650
Karpaczowo 2010
Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 9
Pierwsze góry za mną.W tym roku wiele rzeczy zaczynam na nowo. Próbowałem sobie przypomnieć, czy wcześniej dane mi było przejechać górski maraton na długiej trasie. Były tylko dwa, oba w Szklarskiej z okazji Festiwalu Rowerowego. Pierwszy, w 1998 przejechana połowa dystansu, a drugi w 2005.
W Karpaczu musiałem zmierzyć się nie tyle z trasą, ile ze świadomością, że czeka mnie totalnie inny wysiłek niż w Dolsku. I fakt, że przez ostatnie dwa tygodnie byłem dwa razy na pseudo treningu wcale mi w tych rozmyślaniach nie pomagał.
W piątek zażyczyłem sobie pogodę na sobotę: w nocy niech trochę pokropi deszcz, a od rana nie za ciepło, chmurzaście z przejaśnieniami. I udało się :)
Do sektora zameldowałem się na 3 minuty przed startem. Po chwili zdjęto taśmy dzielące strefy i zrobiło się ciasno.
foto: Katarzyna
Start. Od tego momentu zaczyna się długi i bezpłciowy – niczym radziecka ekranizacja Solarisa – podjazd asfaltem w kierunku Karpacza Górnego. No dobra, dwie ciekawostki: wielki hotel-moloch który był w trakcie budowy w zeszłym roku, w tym również świecił wykopkami. Druga sprawa to Pyrosławus, który nagle pojawił się na horyzoncie, i przyciągał niczym latarnia morska na Przylądku Dobrej Nadziei. Po krótkiej walce z oddechem dotarłem do krajana i jakiś czas jechaliśmy razem.
foto: sjesdif
Do momentu, kiedy zaczął się teren.
Luźna gałązka postanowiła pobrykać i upatrzyła sobie moją kasetę i tylną przerzutkę. Chwila postoju, wyplątywanie drewna i jazda dalej.
Niczym na autostradzie: włączony migacz, oglądam się do tyłu i włączyłem się do ruchu. Zjazdy, podjazdy, na razie spokojnie, bez nerwów i zadyszki. Nie chciałem szarżować.
Sprawdzić, jak to jest na giga w górach.
Kaseta 11-28 dawała radę nawet na najbardziej wymagających podjazdach. Przerzutka przednia już mniej, czasem nie chciała zrzucać na dwudziestkę dwójkę. Ale opanowałem do perfekcji system nożnego przesuwania łańcucha w płaszczyźnie półpionowej :)
Zaliczam po kolei wszystkie bufety. Ale to za mało.
Trzydziesty któryś kilometr, kończą mi się płyny. I te przyczepione do ramy Felcika, i te które powinny chlupotać nieco wyżej.
Uzupełniam na kolejnych oazach. W jednym momencie zatrzymuję się i czerpię wodę do bidonu prosto ze strumyka. Smakuje lepiej niż poznańska kranówa :)
Trasa podoba mi się, szczególnie fragment z muldami jak na pumptracku. Szkoda tylko, że jadący przede mną nie podziela tej radości i blokuje drogę, przez co nie mogę się rozpędzić jak należy. Ale jeszcze tam kiedyś wrócę popompować te garby :)
Dla nieznających tematu, to są pumptracki:
Wesoło ćwierkają ptaszki a hamulce wtórują im na technicznych zjazdach. W tych pięknych okolicznościach przyrody dojeżdżam do okolic Szklarskiej Poręby. Tam niezapomniany singiel góra-dół, balans ciałem, kamienie, korzenie, w dole strumień – esencja tej okolicy. I po chwili kryzys. Zaczyna brakować energii.
Zwalniam, jadę spokojnie, kręcę się w okolicach dwójki kolarzy: jeden w koszulce Fujifilm, a drugi-bardziej rozmowny-okazuje się być mieszkańcem Głuszycy. Razem śmigamy ile się da, ale i tak po drodze mijają nas kolejni gigowcy.
Czuję że nie jest za dobrze, ale zostawiam sobie rezerwy.
To próba.
Nie mogę, nie chcę iść w trupa.
Myślę o wielkim kebabie na Alexanderplatz w Berlinie. No dobra, niech będzie chociaż zapiekanka z dworca w Kutnie.
Kolejne bufety, kolejne postoje. W żołądku, niczym w słowach piosenki zespołu “Piersi”, robi mi się San Francisco od tych kolorowych ajzotoników.
Podjazd na ‘Chomontówkę’ pojawia się później, niż na to wskazywał mój licznik.
Czyżbym musiał go kalibrować, czy też łorganizator sobie trochę zażartował z dystansami?
Kilkaset metrów podjazdu i mijam dziewczyny z Mega. Pozdrawiam wszystkie po kolei. Wszystkie umalowane, róż na policzkach, kwiat polskiego kolarstwa górskiego. A za nimi obstawa, ciężkie i sapiące parowozy. Dbają o bezpieczeństwo naszych Pań.
Jadę dalej. Szczyt. Rozpoznaję wiele miejsc z zeszłego roku, kiedy miałem nieco więcej czasu na pstrykanie fotek. Ale teraz żałuję, że nie mam aparatu dyndającego na szyi. Taaaaakie widoki w trójwymiarze, zupełnie jakbym był w górach…
Trochę fototapety i mozna zjeżdżać. SID woła litości. Czy pisałem wcześniej, że skończyło mu się tłumienie? Chyba nie… Niestety czeka go serwis przed następnym maratonem. Biedaczek…
I kolejne kamienie, i znowu wypinanie tyłka za siodełko, i drętwiejące palce na kierownicy. Ale już widać domki z czerwonymi dachami. Już pojawia się asfalt i gawiedź kierująca w stronę mety.
I długa prosta po trawie a ręce same klaszczą zachęcając kibiców do tego samego.
I makaron, i pizza, i kulki ziemniaczane z sosem czosnkowym.
I północ przywitała się ze mną w domu.
Teraz tylko pozostaje nie zapomnieć, że trzeba trochę na rower wsiąść. Bo przepracowana zima sama nie pojedzie.
foto: OSOZ RACING TEAM
Komentarze
jota | 14:44 niedziela, 30 maja 2010 | linkuj
I ja znalazłam się na tych zdjęciach z Leszna:) link dostałam od kris91.
Dzieki i pozdrawiam
Dzieki i pozdrawiam
kris91 | 14:30 niedziela, 30 maja 2010 | linkuj
noo ^^
wielkie dzięki kolego za zdjęcia :)
właśnie miałem taką nadzieję ,że mnie znajdziesz i podeślesz co nieco :D
jeszcze raz wielkie dzięki :)
wielkie dzięki kolego za zdjęcia :)
właśnie miałem taką nadzieję ,że mnie znajdziesz i podeślesz co nieco :D
jeszcze raz wielkie dzięki :)
lemuriza1972 | 20:43 piątek, 21 maja 2010 | linkuj
Dzisiaj okazało się, że mamy wspólnego znajomego.
ten znajomy jest moim b. dobrym kolegą treningowo-rowerowym i nazywa się Mirek Szczurek.
Masz pozdrowienia:)
ten znajomy jest moim b. dobrym kolegą treningowo-rowerowym i nazywa się Mirek Szczurek.
Masz pozdrowienia:)
lemuriza1972 | 18:58 czwartek, 20 maja 2010 | linkuj
Swoją drogą to trochę szkoda, ze już zdjęc nie robisz na maratonach.
Kilka to nawet sobie wywołałam bo mi sie bardzo podobały, a jedno to nawet na ścianie w mojej sportowej galerii wisi:)
Kilka to nawet sobie wywołałam bo mi sie bardzo podobały, a jedno to nawet na ścianie w mojej sportowej galerii wisi:)
lemuriza1972 | 08:50 czwartek, 20 maja 2010 | linkuj
zaciekawił mnie cytat o paniach z różem na policzkach, jadących w obstawie:)
żarcik jakiś prawda?
Róż.. to chyba wysiłkowa czerwień na policzkach:), a ta obstawa to po prostu inni uczestnicy maratonu płci męskiej próbujący często bezskutecznie dorównać niektórym paniom:).
Tak swoją drogą kiedyś zachciało mi się "być kobietą" na maratonie ( zupełnie nie wiem co mi strzeliło do głowy) i pociągnęłam rzęsy tuszem niby wodoodpornym.
Nie polecam:)
Fajna relacja
Pozdrawiam
żarcik jakiś prawda?
Róż.. to chyba wysiłkowa czerwień na policzkach:), a ta obstawa to po prostu inni uczestnicy maratonu płci męskiej próbujący często bezskutecznie dorównać niektórym paniom:).
Tak swoją drogą kiedyś zachciało mi się "być kobietą" na maratonie ( zupełnie nie wiem co mi strzeliło do głowy) i pociągnęłam rzęsy tuszem niby wodoodpornym.
Nie polecam:)
Fajna relacja
Pozdrawiam
k4r3l | 06:38 wtorek, 4 maja 2010 | linkuj
nie komentuje z reguły ścigania, bo to nie moja dziedzina, ale wiedzę po zdjęciach, że tamtejsze rejony aż zapraszają do jazdy! super!
Komentuj