Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Robert z Poznania. Ma przejechane 6736.30 kilometrów w tym 650.20 w terenie. Jeździ z prędkością średnią 21.06 km/h i wcale się tym nie chwali.

KONTAKT
GG 1110061
Email: robert (@) zabel.pl

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Zdjęciowo

Dystans całkowity:2001.80 km (w terenie 509.20 km; 25.44%)
Czas w ruchu:93:40
Średnia prędkość:21.94 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:186 (0 %)
Maks. tętno średnie:146 (0 %)
Suma kalorii:1680 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:52.68 km i 2h 24m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cicha

Za ległem

Czwartek, 3 marca 2011 · dodano: 03.03.2011 | Komentarze 4

Obecnie poruszam jedynie na Cichej.
Radość z jazdy na tym rowerze jest porównywalna do wypicia grzańca w Murzasichle po całodniowej wędrówce w deszczu.
Od ostatniego wpisu działo się tyle, że nie ogarniam, a niestety czasu na systematyczne wpisy brakuje...
W ubiegłą sobotę wystartowałem sobie w kolejnej edycji GP Poznania w biegach przełajowych. Jako, że nie czułem się tęgo do ścigania, to zabrałem ze sobą na bieg "małpkę" canona i postanowiłem uwiecznić to, co tam się dzieje :)
I poczułem atmosferę jaka panuje "na tyłach", zupełnie inaczej niż z przodu :)




Sugeruję włączyć głośniczki ;)

Dane wyjazdu:
17.00 km 0.00 km teren
01:00 h 17.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cicha

Urodzinowo

Czwartek, 17 lutego 2011 · dodano: 18.02.2011 | Komentarze 12

Jak co roku w urodziny strzelam sobie jakieś zdjęcie. Tym razem 17 lutego zrobiło się biało na dworze...

Ale zimą?

Śnieg???

Cóż, zakasałem rękawy i do roboty!








Urodzinowo © Zabel


Dane wyjazdu:
91.00 km 0.00 km teren
02:34 h 35.45 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

V Leszczyński Maraton Szosowy

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 01.06.2010 | Komentarze 7

Dawno tak wcześnie nie musiałem wstawać :) Alarm ustawiony na 5:10 bezlitośnie uciął sen w którym byłem piękny, młody i bogaty…na szczęście to były tylko koszmary.

W pokoju było bardzo jasno, a to oznaczało że nie ma chmur na niebie. I faktycznie, kiedy zszedłem do garażu, omal nie zdepnąłem ślimaka który też stęsknił się za słońcem i wylazł ze swojego domku.



Do Leszna wybrałem się z Bartkiem, i jego rodzicami. To przemiła i sympatyczna rodzinka z korzeniami kolarskimi. Wesoły samochód bardzo szybko dojechał na leszczyńskie lotnisko.
Szybko na zapisy, odbiór numerka, przełknięcie kwaśnej miny Pana Rejestratora i można się zrelaksować, bo do startu ponad dwie godziny.



Po chwili przyjeżdża Aśka z Maksem z Bieniasz Team i robi się jeszcze weselej :) Bartas sprawdza, czy nowy rower Maksa jest lżejszy od dętki od traktora... w sumie nie jesteśmy zgodni co do werdyktu, ale ustalamy, że trzeba by było jednak zważyć rower razem z właścicielem żeby zbliżyć się do wagi ogumienia ciągnika Ursus
.
Mój rower stoi cierpliwie oparty o budkę z gyrosem i czeka na swój moment.



Zapinam numerek 886 (albo 988, cholera wie...), kilka ćwiczeń rozciągających, sprawdzam kliszę w aparacie i robimy sobie wspólną fotencję z szybowcami w tle.



Tuż przed startem dowiadujemy się, że Bartek jedzie w przedostatniej grupie, a minutę po nim jego tata i ja :) A miało być tak, że to ja będę uciekał przed Corratec’ami.
No ale życie pisze różne scenariusze, i na starcie ustalamy z Jarkiem seniorem, że od razu ciśniemy ile fabryka dała, żeby dojść “młodego”.



Tak też się stało, i po kilku kilometrach doganiamy Bartasa. Swoją drogą dość mocno cisnął sam, bo grupę miał bardzo słabą a trochę zajęło zanim odrobiliśmy minutę straty do niego :)

W międzyczasie dochodzimy jakiegoś młodziaka, i przez następne kilkanaście kilometrów dajemy w czwórkę dość mocne zmiany. Jakoś tak się składa, że dość krótko odpoczywam i dużo ciągnę z przodu. Niestety dyndający aparat nie pozwala na jazdę w dolnym chwycie, więc rozbijam wiatr niczym dostawczy Żuk na autostradzie.

Jest piękna pogoda, lekki wiaterek z różnych stron, przyjaźnie nastawieni autochtoni w mijanych wioskach i mniej przyjacielscy kierowcy którzy próbują sobie poczyścić lusterka boczne o nasze spodenki.



Na jednym ze skrzyżowań, kiedy ciągnąłem grupę, kątem oka zauważyłem zbliżającą się z prawej strony ciemną chmarę kolarzy. To była grupa z dystansu Mega, która wyjeżdżała na naszą drogę. Nie będę ukrywał, że się ucieszyłem, bo przynajmniej w kupie siła i sobie trochę odpocznę.
Grupa podłącza się pod nas i po kilku chwilach schodzę z prowadzenia. Niestety tempo trochę spada do około 33-34 km/h, ale w sumie to dobrze, bo mogę porobić trochę zdjęć. Po jakimś czasie wyraźnie daje się odczuć, że tylko kilka osób ma ochotę ciągnąć ekipę, więc wyskakuję do przodu i znowu daję mocne zmiany. Pomaga mi w tym Bartek, jego ojciec Jarek, i jeszcze ze 3-4 osoby.



Tak sobie kręcimy, a mnie dość szybko kończy się picie, więc zaczynam myśleć o bufecie pełnym zimnej oranżady z lodem i do tego sałatka z krojonymi bananami, kiwi, winogronami i truskawkami...

Nic z tego, kiedy dojeżdżamy do punktu pomiaru czasu wcale nie wygląda na to, że będziemy stawać, bo kilka osób nawet nie zwolniło na bufecie. Prędko chwyciłem małą butelczynę wody (gazowanej sic!) i banana i rura do przodu gonić uciekinierów. Trochę zabawnie wyszło z tym bufetem, bo nie dość, że osoba która podawała mi picie nie chciała puścić butelki z ręki, to jeszcze kiedy odjeżdżałem usłyszałem za plecami cichnące “komu drożdzówki?”.

Do diaska! Miałem ochotę na świeżą drożdżówkę, ale odjeżdżająca grupka nie pozwalała mi się cofnąć.
Kit z tym, drożdżówkową stratę powetowałem sobie na mecie :) )

I znowu peleton i znów wyskakiwałem do przodu na zmiany.


foto: mama Bartka

Zdjęcia, mijani ludzie, podjazdy i szybkie proste. Tak zeszło do ostatnich kilometrów, kiedy już czułem że zbliżamy się do mety i przycisnąłem mocniej.
Grupa już pod koniec rwała się coraz mocniej, ale udało mi się zostać w czubie i pod koniec przydusiłem doganiając kolejne osoby.
Niestety nie mogłem jechać maksymalnie pochylony bo aparat obijał się o kierownicę kiedy stawałem na pedały w dolnym chwycie.
Ale na metę wpadłem przed ekipą i po ostrym hamowaniu (zdjęcia pstrykałem do końca) odebrałem medal, poczekałem na Jarka i Bartka i polazłem do biura zawodów w poszukiwaniu wody.



W środku dwie kolejki. Jak mucholep przykleiłem się do tej krótszej, i okazało się że mogę już odbierać dyplom i gadżet w postaci fajnych okolicznościowych skarpetek z tej imprezy :)



Odbieram dyplom, na nim mój czas: 2:50. Chwila, coś tu się nie zgadza. Pytam czy to na pewno dobry czas, ale “tak jest w komputerze”

Wracam do roweru, a tam licznik pokazuje zupełnie co innego... Później okazało się, że błędnie wklepano do komputera godzinę mojego startu :)

Podsumowując: bardzo fajna impreza, świetna pogoda, sympatyczni ludzie na trasie i kolejna nauka jazdy na rowerze :)



Więcej zdjęć z siodła:
http://picasaweb.google.com/nonielubierodzynek/VLeszczynskiMaratonSzosowy2010

a w wynikach gdzieś daleko:
64 - open
11 - M3
aha, w sumie to 1 miejsce na podwórku :)

Kategoria Szosa, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
86.00 km 86.00 km teren
05:45 h 14.96 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Felt Q650

Karpaczowo 2010

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 9

Pierwsze góry za mną.
W tym roku wiele rzeczy zaczynam na nowo. Próbowałem sobie przypomnieć, czy wcześniej dane mi było przejechać górski maraton na długiej trasie. Były tylko dwa, oba w Szklarskiej z okazji Festiwalu Rowerowego. Pierwszy, w 1998 przejechana połowa dystansu, a drugi w 2005.

W Karpaczu musiałem zmierzyć się nie tyle z trasą, ile ze świadomością, że czeka mnie totalnie inny wysiłek niż w Dolsku. I fakt, że przez ostatnie dwa tygodnie byłem dwa razy na pseudo treningu wcale mi w tych rozmyślaniach nie pomagał.

W piątek zażyczyłem sobie pogodę na sobotę: w nocy niech trochę pokropi deszcz, a od rana nie za ciepło, chmurzaście z przejaśnieniami. I udało się :)
Do sektora zameldowałem się na 3 minuty przed startem. Po chwili zdjęto taśmy dzielące strefy i zrobiło się ciasno.


foto: Katarzyna

Start. Od tego momentu zaczyna się długi i bezpłciowy – niczym radziecka ekranizacja Solarisa – podjazd asfaltem w kierunku Karpacza Górnego. No dobra, dwie ciekawostki: wielki hotel-moloch który był w trakcie budowy w zeszłym roku, w tym również świecił wykopkami. Druga sprawa to Pyrosławus, który nagle pojawił się na horyzoncie, i przyciągał niczym latarnia morska na Przylądku Dobrej Nadziei. Po krótkiej walce z oddechem dotarłem do krajana i jakiś czas jechaliśmy razem.


foto: sjesdif

Do momentu, kiedy zaczął się teren.
Luźna gałązka postanowiła pobrykać i upatrzyła sobie moją kasetę i tylną przerzutkę. Chwila postoju, wyplątywanie drewna i jazda dalej.
Niczym na autostradzie: włączony migacz, oglądam się do tyłu i włączyłem się do ruchu. Zjazdy, podjazdy, na razie spokojnie, bez nerwów i zadyszki. Nie chciałem szarżować.
Sprawdzić, jak to jest na giga w górach.
Kaseta 11-28 dawała radę nawet na najbardziej wymagających podjazdach. Przerzutka przednia już mniej, czasem nie chciała zrzucać na dwudziestkę dwójkę. Ale opanowałem do perfekcji system nożnego przesuwania łańcucha w płaszczyźnie półpionowej :)
Zaliczam po kolei wszystkie bufety. Ale to za mało.
Trzydziesty któryś kilometr, kończą mi się płyny. I te przyczepione do ramy Felcika, i te które powinny chlupotać nieco wyżej.
Uzupełniam na kolejnych oazach. W jednym momencie zatrzymuję się i czerpię wodę do bidonu prosto ze strumyka. Smakuje lepiej niż poznańska kranówa :)

Trasa podoba mi się, szczególnie fragment z muldami jak na pumptracku. Szkoda tylko, że jadący przede mną nie podziela tej radości i blokuje drogę, przez co nie mogę się rozpędzić jak należy. Ale jeszcze tam kiedyś wrócę popompować te garby :)
Dla nieznających tematu, to są pumptracki:


Wesoło ćwierkają ptaszki a hamulce wtórują im na technicznych zjazdach. W tych pięknych okolicznościach przyrody dojeżdżam do okolic Szklarskiej Poręby. Tam niezapomniany singiel góra-dół, balans ciałem, kamienie, korzenie, w dole strumień – esencja tej okolicy. I po chwili kryzys. Zaczyna brakować energii.

Zwalniam, jadę spokojnie, kręcę się w okolicach dwójki kolarzy: jeden w koszulce Fujifilm, a drugi-bardziej rozmowny-okazuje się być mieszkańcem Głuszycy. Razem śmigamy ile się da, ale i tak po drodze mijają nas kolejni gigowcy.
Czuję że nie jest za dobrze, ale zostawiam sobie rezerwy.
To próba.
Nie mogę, nie chcę iść w trupa.
Myślę o wielkim kebabie na Alexanderplatz w Berlinie. No dobra, niech będzie chociaż zapiekanka z dworca w Kutnie.
Kolejne bufety, kolejne postoje. W żołądku, niczym w słowach piosenki zespołu “Piersi”, robi mi się San Francisco od tych kolorowych ajzotoników.



Podjazd na ‘Chomontówkę’ pojawia się później, niż na to wskazywał mój licznik.
Czyżbym musiał go kalibrować, czy też łorganizator sobie trochę zażartował z dystansami?

Kilkaset metrów podjazdu i mijam dziewczyny z Mega. Pozdrawiam wszystkie po kolei. Wszystkie umalowane, róż na policzkach, kwiat polskiego kolarstwa górskiego. A za nimi obstawa, ciężkie i sapiące parowozy. Dbają o bezpieczeństwo naszych Pań.
Jadę dalej. Szczyt. Rozpoznaję wiele miejsc z zeszłego roku, kiedy miałem nieco więcej czasu na pstrykanie fotek. Ale teraz żałuję, że nie mam aparatu dyndającego na szyi. Taaaaakie widoki w trójwymiarze, zupełnie jakbym był w górach…



Trochę fototapety i mozna zjeżdżać. SID woła litości. Czy pisałem wcześniej, że skończyło mu się tłumienie? Chyba nie… Niestety czeka go serwis przed następnym maratonem. Biedaczek…

I kolejne kamienie, i znowu wypinanie tyłka za siodełko, i drętwiejące palce na kierownicy. Ale już widać domki z czerwonymi dachami. Już pojawia się asfalt i gawiedź kierująca w stronę mety.
I długa prosta po trawie a ręce same klaszczą zachęcając kibiców do tego samego.
I makaron, i pizza, i kulki ziemniaczane z sosem czosnkowym.
I północ przywitała się ze mną w domu.

Teraz tylko pozostaje nie zapomnieć, że trzeba trochę na rower wsiąść. Bo przepracowana zima sama nie pojedzie.


foto: OSOZ RACING TEAM
Kategoria Maraton, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
159.00 km 0.00 km teren
05:55 h 26.87 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Z Sieradza do Poznania

Poniedziałek, 5 kwietnia 2010 · dodano: 13.04.2010 | Komentarze 1

Lany poniedziałek pełną gębą:)

http://www.youtube.com/v/anAH4Z4aEXY

Trasa powrotna ta sama co w ubiegłym roku. Czyli rankiem wyjazd od kumpla z wioski pod Sieradzem, chwilę przed godziną 12 pod Bajkszopem zebrała się grupa szosowa w ilości 5 sztuk :) w tym jeden 71 - letni były zawodnik Lecha Poznań, który nie odpuszczał na hopkach :)

Ekipa odprowadziła mnie 40 km a później już samotnie, po mokrej i wietrznej szosie.



Niestety, jak na złość w ten dzień wiatr się zmienił i całą drogę do Konina było ciężko. Na szcęście miałem zapasowe skarpety :)





W Turku nadgorliwy, albo i znudzony policjant stojący przy szosie nakazał mi zjechać na brukowaną, nieposprzątaną po zimie ścieżkę rowerową. Oczywiście Nasza Władza zawsze ma rację, więc symbolicznie wjechałem na rzeczoną ścieżkę, by po przejechaniu kilku metrów wrócić na szosę.
Z Konina wiatr wiał z prawej strony, ale i tak nie dało się jechać szybciej niż 28-30 km/h. Za Wrześnią zobaczyłem znajomy samochód i załapałem się na darmowy transport do domu :)


Kategoria Szosa, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
148.00 km 0.00 km teren
05:40 h 26.12 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Do Sieradza

Niedziela, 4 kwietnia 2010 · dodano: 13.04.2010 | Komentarze 0

niby święta, ale jakoś tak zupełnie ich nie czułem
około godziny dziesiątej rano zdecydowałem, że jadę do Sieradza w odwiedziny do serdecznego kumpla :) przez okno wpadało wesołe słońce więc spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy w plecak, wziąłem szosę i ruszyłem na Trasę Katowicką.



Niestety, przy wjeździe ślimakiem pod wiaduktem poczułem, że mam wiatr w plecy kiedy akurat byłem na odcinku w kierunku centrum Poznania... :) To oznaczało, że prawdopodobnie całą trasę będę miał wiatr w twarz.
Oczywiście tak się stało. Na polach była walka ze średnią oscylującą w pobliżu 22 km/h. W lesie, gdzie przeciągi nieco malały, rozwijałem niebotyczną prędkość w granicach 27-28 km/h heh... :)





Kawałek przed Kórnikiem jakichś dwóch rowerzystów jechało asfaltem równoległym do mojej trasy, jeden z nich krzyknął w moją stronę ale nie jestem pewien kto to był.
W okolicy Jarocina zadzwoniłem do kolegi, że jestem na trasie i żeby na mnie czekał. Ustaliliśmy, że wyjedzie rowerem w moim kierunku i do Sieradza wjedziemy razem. W Kaliszu okazało się, że wyjedzie ale.... samochodem :)
Jakieś 30 km przed Sieradzem zobaczyłem jadące z naprzeciwka czarodziejskie białe sejczento. I ucieszyłem się, bo walka z cholernym wiatrem nie była tym, co tygryski lubią najbardziej :)
Miałem jednak ciągle w perspektywie powrót do domu na drugi dzień, więc wolałem oszczędzać siły na trasę Sieradz-Poznań...

Obowiązkowa fotka przy fabryce moich ulubionych Grześków :)
sorry za jakość, ale te foty robiłem komórką...

Kategoria Szosa, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
01:15 h 0.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:162 (%)
HR avg:135 (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 580 kcal
Rower:

Trening biegowy w tlenie

Sobota, 27 lutego 2010 · dodano: 28.02.2010 | Komentarze 0

Rozruch 14 km wokół jezior. W tlenie, chociaż nad Maltą po asfalcie nogi same przyspieszały :)






Kategoria Na nogach, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
43.00 km 0.00 km teren
01:20 h 32.25 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Trening szosowy

Poniedziałek, 22 lutego 2010 · dodano: 24.02.2010 | Komentarze 1

Piękne słoneczko zachęcało do wyjścia na szosę:) Jak się niestety okazało, tylko na peryferiach i wioskach było sucho. Żeby wyjechać z miasta trzeba było pokonać dziurawe i mokre odcinki...
Zrobiłem rundkę do Kostrzyna, później Promno, Góra, i powrót przez Jasin i Swarzędz.
Więcej zdjęć tutaj:





Kategoria Szosa, Trening, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
01:49 h 0.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:186 (%)
HR avg:146 (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1100 kcal

Trening 'Race Day'

Piątek, 12 lutego 2010 · dodano: 14.02.2010 | Komentarze 0

Race Day czyli w założeniu jedna sesja treningowa 1:30 ale pojechaliśmy na szczęście nieco dłużej :)
Pierwsze 45 minut pociągnął Maciej z kilkoma strefami mocnych podjazdów, druga część to siła i jeszcze raz siła. Ostatnie 6 minut podjazdu to masakroza ale było mega dobrze :)

uwielbiam mgłę



Dane wyjazdu:
25.00 km 0.00 km teren
01:00 h 25.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Praca + na trening

Środa, 10 lutego 2010 · dodano: 14.02.2010 | Komentarze 0