Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Robert z Poznania. Ma przejechane 6736.30 kilometrów w tym 650.20 w terenie. Jeździ z prędkością średnią 21.06 km/h i wcale się tym nie chwali.

KONTAKT
GG 1110061
Email: robert (@) zabel.pl

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Dane wyjazdu:
79.00 km 0.00 km teren
06:05 h 12.99 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Felt Q650

MTB Marathon Złoty Stok 2010

Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 30.05.2010 | Komentarze 0

Tak patrząc z perspektywy czasu na ten maraton dochodzę do wniosku, że pomimo, iż taki długi wyścig nie jest dla mnie zbyt emocjonujący, to jest w nim zawsze kilka fajnych momentów.





Np. śmiganie w dół na technicznych stromiznach, gdzie tyłek robi za ster, pozdrawianie autochtonów, strażaków i policmajstrów, czy mijanie zawodniczek. A poza tym to walka z czymś, czego nie umiem nazwać. Nie, to nie jest ambicja ani wola osiągnięcia jak najlepszego wyniku. To coś innego, co pewnie zrozumiem za jakiś czas.

Sam Złoty Stok przywitał wszystkich wszechobecnym błotem i deszczem padającym od… dołu.



Nie dało się jechać, by nie być po chwili mokrym od wody i błota spod kół własnych czy zawodnika jadącego w pobliżu. Z deklarowanych przez organizatora sześćdziesięciu sześciu kilometrów wyszło tak naprawdę siedemdziesiąt dziewięć. I te trzynaście kaemów w tym przypadku robiło różnicę, bo mój niezbyt pojemny bak, który co chwilę domagał się tankowania, miał chyba jakieś przecieki, bo wyjątkowo szybko kończyło mi się paliwo.

Z ciekawszych zapamiętanych momentów to wszechobecny głos Pyry z którym zdobywałem Borówkową, poza tym był jakiś chłopak, którego z daleka pomyliłem z całkiem zgrabnym dziewczęciem. Otóż ten zawodnik miał moc, świetnie podjeżdżał, ale to co zyskiwał na wspinaczkach, dramatycznie tracił na zjazdach.
Zapamiętałem też krótką ściankę tuż przed bufetem, którą mój SID łyknął bez zająknięcia, i to był fajny moment, kiedy na bufecie ekipa zapytała mnie skąd jestem, że zjeżdżam takie cuś… ;) Było kilka świetnych stromych zjazdów na których czułem że żyję :)



Ale… na jakieś dziesięć kilometrów przed końcem, kiedy już zbierałem okruszki ze stołu na ostatnim bufecie, i dowiedziałem się, że wcale nie czeka na mnie zjazd do samej mety, nagle stwierdziłem że mam większą ochotę pooglądać kolekcję znaczków Pana Zdzisława z Koluszek niż wspinanie się na okoliczne górki. Od tego momentu skończyła się zabawa, a zaczęła się mordęga i recytowanie epitetów pod adresem budowniczego trasy i tego matematyka, który podał dystans 13 kilometrów krótszy niż w rzeczywistości.

Na mecie fajnie, dużo znajomych, pizza, pusta myjka o 18:00, droga do domu i spać :)

Aha, nocleg w Sosnowej – cudo!
Kategoria Maraton


Dane wyjazdu:
32.00 km 0.00 km teren
01:00 h 32.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Orienteering w Promnie

Niedziela, 9 maja 2010 · dodano: 30.05.2010 | Komentarze 0

Było bardzo bardzo fajnie ;)
Imprezę zorganizowali Kosikowie, i wyszło im to świetnie.
Byłem trzeci, jako v-ce Mistrz Polski przegrałem tylko z dwoma Mistrzami Polski w BnO ;)

Piękna pogoda, przyjemna trasa, komary i meszki uczulone na dym z ogniska, kiełbaski, jezioro, lody na rynku w Pobiedziskach i park linowy na koniec dnia :)

Pojechałem szosówką, a wróciłem ze znajomymi tajemniczym busem ;)







Powiększ mapkę
Kategoria Szosa


Dane wyjazdu:
86.00 km 86.00 km teren
05:45 h 14.96 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Felt Q650

Karpaczowo 2010

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 9

Pierwsze góry za mną.
W tym roku wiele rzeczy zaczynam na nowo. Próbowałem sobie przypomnieć, czy wcześniej dane mi było przejechać górski maraton na długiej trasie. Były tylko dwa, oba w Szklarskiej z okazji Festiwalu Rowerowego. Pierwszy, w 1998 przejechana połowa dystansu, a drugi w 2005.

W Karpaczu musiałem zmierzyć się nie tyle z trasą, ile ze świadomością, że czeka mnie totalnie inny wysiłek niż w Dolsku. I fakt, że przez ostatnie dwa tygodnie byłem dwa razy na pseudo treningu wcale mi w tych rozmyślaniach nie pomagał.

W piątek zażyczyłem sobie pogodę na sobotę: w nocy niech trochę pokropi deszcz, a od rana nie za ciepło, chmurzaście z przejaśnieniami. I udało się :)
Do sektora zameldowałem się na 3 minuty przed startem. Po chwili zdjęto taśmy dzielące strefy i zrobiło się ciasno.


foto: Katarzyna

Start. Od tego momentu zaczyna się długi i bezpłciowy – niczym radziecka ekranizacja Solarisa – podjazd asfaltem w kierunku Karpacza Górnego. No dobra, dwie ciekawostki: wielki hotel-moloch który był w trakcie budowy w zeszłym roku, w tym również świecił wykopkami. Druga sprawa to Pyrosławus, który nagle pojawił się na horyzoncie, i przyciągał niczym latarnia morska na Przylądku Dobrej Nadziei. Po krótkiej walce z oddechem dotarłem do krajana i jakiś czas jechaliśmy razem.


foto: sjesdif

Do momentu, kiedy zaczął się teren.
Luźna gałązka postanowiła pobrykać i upatrzyła sobie moją kasetę i tylną przerzutkę. Chwila postoju, wyplątywanie drewna i jazda dalej.
Niczym na autostradzie: włączony migacz, oglądam się do tyłu i włączyłem się do ruchu. Zjazdy, podjazdy, na razie spokojnie, bez nerwów i zadyszki. Nie chciałem szarżować.
Sprawdzić, jak to jest na giga w górach.
Kaseta 11-28 dawała radę nawet na najbardziej wymagających podjazdach. Przerzutka przednia już mniej, czasem nie chciała zrzucać na dwudziestkę dwójkę. Ale opanowałem do perfekcji system nożnego przesuwania łańcucha w płaszczyźnie półpionowej :)
Zaliczam po kolei wszystkie bufety. Ale to za mało.
Trzydziesty któryś kilometr, kończą mi się płyny. I te przyczepione do ramy Felcika, i te które powinny chlupotać nieco wyżej.
Uzupełniam na kolejnych oazach. W jednym momencie zatrzymuję się i czerpię wodę do bidonu prosto ze strumyka. Smakuje lepiej niż poznańska kranówa :)

Trasa podoba mi się, szczególnie fragment z muldami jak na pumptracku. Szkoda tylko, że jadący przede mną nie podziela tej radości i blokuje drogę, przez co nie mogę się rozpędzić jak należy. Ale jeszcze tam kiedyś wrócę popompować te garby :)
Dla nieznających tematu, to są pumptracki:


Wesoło ćwierkają ptaszki a hamulce wtórują im na technicznych zjazdach. W tych pięknych okolicznościach przyrody dojeżdżam do okolic Szklarskiej Poręby. Tam niezapomniany singiel góra-dół, balans ciałem, kamienie, korzenie, w dole strumień – esencja tej okolicy. I po chwili kryzys. Zaczyna brakować energii.

Zwalniam, jadę spokojnie, kręcę się w okolicach dwójki kolarzy: jeden w koszulce Fujifilm, a drugi-bardziej rozmowny-okazuje się być mieszkańcem Głuszycy. Razem śmigamy ile się da, ale i tak po drodze mijają nas kolejni gigowcy.
Czuję że nie jest za dobrze, ale zostawiam sobie rezerwy.
To próba.
Nie mogę, nie chcę iść w trupa.
Myślę o wielkim kebabie na Alexanderplatz w Berlinie. No dobra, niech będzie chociaż zapiekanka z dworca w Kutnie.
Kolejne bufety, kolejne postoje. W żołądku, niczym w słowach piosenki zespołu “Piersi”, robi mi się San Francisco od tych kolorowych ajzotoników.



Podjazd na ‘Chomontówkę’ pojawia się później, niż na to wskazywał mój licznik.
Czyżbym musiał go kalibrować, czy też łorganizator sobie trochę zażartował z dystansami?

Kilkaset metrów podjazdu i mijam dziewczyny z Mega. Pozdrawiam wszystkie po kolei. Wszystkie umalowane, róż na policzkach, kwiat polskiego kolarstwa górskiego. A za nimi obstawa, ciężkie i sapiące parowozy. Dbają o bezpieczeństwo naszych Pań.
Jadę dalej. Szczyt. Rozpoznaję wiele miejsc z zeszłego roku, kiedy miałem nieco więcej czasu na pstrykanie fotek. Ale teraz żałuję, że nie mam aparatu dyndającego na szyi. Taaaaakie widoki w trójwymiarze, zupełnie jakbym był w górach…



Trochę fototapety i mozna zjeżdżać. SID woła litości. Czy pisałem wcześniej, że skończyło mu się tłumienie? Chyba nie… Niestety czeka go serwis przed następnym maratonem. Biedaczek…

I kolejne kamienie, i znowu wypinanie tyłka za siodełko, i drętwiejące palce na kierownicy. Ale już widać domki z czerwonymi dachami. Już pojawia się asfalt i gawiedź kierująca w stronę mety.
I długa prosta po trawie a ręce same klaszczą zachęcając kibiców do tego samego.
I makaron, i pizza, i kulki ziemniaczane z sosem czosnkowym.
I północ przywitała się ze mną w domu.

Teraz tylko pozostaje nie zapomnieć, że trzeba trochę na rower wsiąść. Bo przepracowana zima sama nie pojedzie.


foto: OSOZ RACING TEAM
Kategoria Maraton, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
91.00 km 0.00 km teren
03:19 h 27.44 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Felt Q650

Dolsk - maratonowa wyrypa

Sobota, 10 kwietnia 2010 · dodano: 11.04.2010 | Komentarze 5

Pierwszy maraton w sezonie, i pierwszy od ładnych paru lat.
W sensie startowym oczywiście :) Co prawda w ubiegłym roku zaliczyłem większość edycji u Golonki, ale to była tylko jazda z lustrzanką na szyi i fotografowanie środka stawki megowców plus czuba gigowców którzy zazwyczaj doganiali 'średniaków' gdzieś pod koniec pętli.




Link do części zdjeć z maratonów 2009

Dolsk - czyli mało oryginalna wyrypa.
Nie miałem pojęcia czego się spodziewać po tej trasie. Pogoda nie była taka zła - nie za ciepło, ale też krótki rękaw wystarczył. Na kolana jednak długie spodnie, bo trzeba dbać o stawy ;) Co prawda był moment, że gdzieś w połowie trasy - kiedy deszcz i zimny wiatr zmienił kolor skórę na rękach w piękne odcienie amarantu - myślałem o tym, że przydałyby się rękawki. Ale brak lecytyny zadziałał wzorowo, bo zaraz o tym zapomniałem...

Startowałem z końca. Całe szczęście że na tym dystansie nie ma takiego tłoku jak na mega. Niestety po wjechaniu w teren też robiły się korki, więc trochę czasu minęło zanim złapałem tempo które mi pasowało. Świeży napęd nie do końca działał tak jak powinien, strzelał na krótkich podjazdach więc jest to temat do dopracowania.

Załapałem się do grupki która zbierała rozproszonych po trasie Mrozowców. Tempo na asfalcie było zacne, szkoda tylko że przy okazji 'bufetowania' nie zdołałem już ich dojść. Nauka na przyszłość. Swoją drogą im więcej asfaltu, tym większa loteria, bo wystarczy się zabrać z silną grupą i jest dobry wynik, a jazda samemu w tak wietrznych warunkach, kiedy nie ma kto dawać zmian... wtedy jest pozamiatane...

Całościowo patrząc na wyścig napiszę, że maraton ten był nieciekawy. Jako przetarcie - ok. Ale z perspektywy osobnika mieszkającego na nizinie - średnio atrakcyjny. Gdyby nie pogoda w kratkę i landszaft który widziałem tuż przed meta - byłby całkiem bezbarwny.
Na szczęście zaopatrzony w klasyczny dzwonek mogłem pozdrawiać dzieciaki w wioskach wesołym dryndaniem :)

Jazda bez licznika ma swoje plusy, które jednak nie przesłaniają jednego - ważnego minusa - ile do cholery jeszcze będzie tego asfaltu? Bez cienia malkontenctwa napiszę, że nie mogę doczekać się gór, kiedy wszelkie 'okoliczności przyrody i tego, niepowtarzalnej' wynagrodzą mi jazdę na dłuższym dystansie...

Z pozytywnych rzeczy wymienię kilka: spotkałem sporo znajomych których nie widziałem od daaaaawna :) Zarówno przed jak i na trasie miło było spotkać znajome buźki :) Przy okazji pozdrowienia dla Moniki z Subaru Vitesse, że rozpoznała moją mordkę :)

Makaron z sosem bardzo smaczny :) Nie złapałem gumy tfu tfu tfu! :) No i czuć było już zapachy wiosny :)

Kategoria Maraton


Dane wyjazdu:
159.00 km 0.00 km teren
05:55 h 26.87 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Z Sieradza do Poznania

Poniedziałek, 5 kwietnia 2010 · dodano: 13.04.2010 | Komentarze 1

Lany poniedziałek pełną gębą:)

http://www.youtube.com/v/anAH4Z4aEXY

Trasa powrotna ta sama co w ubiegłym roku. Czyli rankiem wyjazd od kumpla z wioski pod Sieradzem, chwilę przed godziną 12 pod Bajkszopem zebrała się grupa szosowa w ilości 5 sztuk :) w tym jeden 71 - letni były zawodnik Lecha Poznań, który nie odpuszczał na hopkach :)

Ekipa odprowadziła mnie 40 km a później już samotnie, po mokrej i wietrznej szosie.



Niestety, jak na złość w ten dzień wiatr się zmienił i całą drogę do Konina było ciężko. Na szcęście miałem zapasowe skarpety :)





W Turku nadgorliwy, albo i znudzony policjant stojący przy szosie nakazał mi zjechać na brukowaną, nieposprzątaną po zimie ścieżkę rowerową. Oczywiście Nasza Władza zawsze ma rację, więc symbolicznie wjechałem na rzeczoną ścieżkę, by po przejechaniu kilku metrów wrócić na szosę.
Z Konina wiatr wiał z prawej strony, ale i tak nie dało się jechać szybciej niż 28-30 km/h. Za Wrześnią zobaczyłem znajomy samochód i załapałem się na darmowy transport do domu :)


Kategoria Szosa, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
148.00 km 0.00 km teren
05:40 h 26.12 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Do Sieradza

Niedziela, 4 kwietnia 2010 · dodano: 13.04.2010 | Komentarze 0

niby święta, ale jakoś tak zupełnie ich nie czułem
około godziny dziesiątej rano zdecydowałem, że jadę do Sieradza w odwiedziny do serdecznego kumpla :) przez okno wpadało wesołe słońce więc spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy w plecak, wziąłem szosę i ruszyłem na Trasę Katowicką.



Niestety, przy wjeździe ślimakiem pod wiaduktem poczułem, że mam wiatr w plecy kiedy akurat byłem na odcinku w kierunku centrum Poznania... :) To oznaczało, że prawdopodobnie całą trasę będę miał wiatr w twarz.
Oczywiście tak się stało. Na polach była walka ze średnią oscylującą w pobliżu 22 km/h. W lesie, gdzie przeciągi nieco malały, rozwijałem niebotyczną prędkość w granicach 27-28 km/h heh... :)





Kawałek przed Kórnikiem jakichś dwóch rowerzystów jechało asfaltem równoległym do mojej trasy, jeden z nich krzyknął w moją stronę ale nie jestem pewien kto to był.
W okolicy Jarocina zadzwoniłem do kolegi, że jestem na trasie i żeby na mnie czekał. Ustaliliśmy, że wyjedzie rowerem w moim kierunku i do Sieradza wjedziemy razem. W Kaliszu okazało się, że wyjedzie ale.... samochodem :)
Jakieś 30 km przed Sieradzem zobaczyłem jadące z naprzeciwka czarodziejskie białe sejczento. I ucieszyłem się, bo walka z cholernym wiatrem nie była tym, co tygryski lubią najbardziej :)
Miałem jednak ciągle w perspektywie powrót do domu na drugi dzień, więc wolałem oszczędzać siły na trasę Sieradz-Poznań...

Obowiązkowa fotka przy fabryce moich ulubionych Grześków :)
sorry za jakość, ale te foty robiłem komórką...

Kategoria Szosa, Zdjęciowo


Dane wyjazdu:
21.00 km 0.00 km teren
01:29 h 14.16 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Poznań Półmaraton

Niedziela, 28 marca 2010 · dodano: 11.04.2010 | Komentarze 4

Pierwszy raz biegłem połówkę i poszło lepiej niż zakładałem :) plan był taki, żeby nie wyprzedził mnie balonik na 1:50, a może uda się być w zasięgu grupy na 1:40.
Przed startem spotkałem starych znajomych i za nimi zacząłem sie przeciskać do przodu. Z optymizmem wielkości mrówki spoglądałem na balonik 1:30 który zupełnie "przypadkiem" pojawił się tuż przede mną.
Odliczanie i start.
Tempo na 21km oscylujące w okolicach 4:10/km to nie było coś, do czego byłem przygotowany :) W zasadzie w ogóle nie bylem na ten dystans rozbiegany. Ale nie odpuszczałem, chociaż były momenty, szczególnie na Drodze Dębińskiej
gdzie zupełnie nic się nie dzieje, nie ma dopingu i czirliderek a dookoła sami faceci.
Na ostatnim podbiegu na Chartowie balonik już nie interesował mnie tak bardzo.
Myśli wypełniła nagrzana kabina prysznicowa, truskawkowy szampon, bicze wodne i dużo, bardzo dużo wody grodziskiej i grześków toffi.
Z tego odrętwienia wyrwał mnie - kilkanaście metrow przede mną - krzyk pejsmejkera który brzmiał mniej więcej: "no Panowie, teraz już nie możecie tego sp...lić!"
Wtedy coś drgnęło w udach i trochę podciągnąłem do przodu. Tylko troche, ale wystarczyło.
Mostek przy źródelku, i już z górki.
Na mecie z daleka widziałem wielkie cyfry: 1:29:36, 37 i tak dalej. Dłuższy krok, sylwetka do przodu i jazda.

Wtedy próbowałem sobie przypomnieć gest Kozakiewicza który miał byc skierowany do tej cholernej elektroniki zbliżającej się do 1:30:00 ale
sobie nie przypomniałem, która ręka ma się zginać.
Udało się zejść grubo poniżej planów. Zaliczony kolejny bieg, medal, zakwasy, dwa odciski i satysfakcja.


Gratis :)
Jeszcze raż DZIĘKI dla właściciela balonika za złoty trzydzieści :)

Kategoria Na nogach


Dane wyjazdu:
5.00 km 0.00 km teren
00:19 h 15.79 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

GP Poznania w biegach przełajowych

Sobota, 20 marca 2010 · dodano: 11.04.2010 | Komentarze 0

bieg całkiem udany jak na to, że tego dnia miałem gorączkę :)startowałem z tyłu, więc trochę czasu mi zabrało przebicie się nieco do przodu. W połowie dystansu dał znać o sobie brak rozgrzewki, niestety... Tak to bywa jak się przyjeżdża na ostatnią chwilę i odbiera numerek tuż przed startem
czas: 19:58
Kategoria Na nogach


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
01:51 h 0.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:136 ( 72%)
HR avg:118 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 386 kcal

Trening

Czwartek, 11 marca 2010 · dodano: 14.03.2010 | Komentarze 0

dziś miały byc trzy godziny, ale ze względu na sobotni bieg na 10km stwierdziłem że odpuszczę i pojadę spokojnie w tlenie
wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że... nie wziąłem jednego buta
jakoś dałem radę w koszyczkach i zwykłych Vansach, ale to była masakra, bo już przyzwyczaiłem się do espedów i sztywnej podeszwy
dwie godziny spokojnego kręcenia przy fajnej muzyce, między innymi 'Raz Dwa Trzy' :)
<http://www.youtube.com/v/PikyS4XQXD4>
Kategoria Gumowa lala


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
01:53 h 0.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:171 ( 91%)
HR avg:139 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1123 kcal

Trening

Środa, 10 marca 2010 · dodano: 14.03.2010 | Komentarze 0

godzina sztangi ale tym razem bez wspinek na końcu
później dwie sesje kręcenia na wysokich obrotach, punkrockowo, czyli mocno i do przodu :)
41:56
37%
Kategoria Gumowa lala